|

Pycha kroczy przed upadkiem – dokąd zmierza Formuła 1?

Rekordy popularności, miliony przed telewizorami, ogromne kontrakty reklamowe i nowopowstające dzieła kina akcji – to Formuła 1 ostatnich lat. Biorąc pod uwagę jednak szerszy kontekst, wypada zadać jedno ważne pytanie: quo vadis, Formuło?

Na początku ostrzegam, że sam tekst może wydawać się nieobiektywny. F1 oglądam od parunastu lat i pewnie podświadomie tęsknie za czasami w których ten sport uznawany był za niedostępny czy ociekający luksusem. Bernie Ecclestone, odchodząc pod koniec 2016r. pozostawił F1 złotą, a skromną, cytując jeden z polskich filmów. Jak sam mówi, to on stworzył pięciogwiazdkową restaurację, którą nowa władza przerobiła na McDonalda.

Oczywiście nie ma w tym nic złego, gdyż dzisiejszy świat zmienił się w taki sposób, że największe zyski przynoszą tanie lotnicze, a nie giganci pokroju Emirates czy Lufthansy. Formuła 1 przebiła swoją bańkę, którą tak starannie budowała jeszcze parędziesiąt lat temu na rzecz otwarcia. Otwarcia na ludzi, otwarcia na nowości i XXI wiek, którego bała się stara gwardia.

Niech znakiem tej zmiany będzie podejście Formuły do mediów społecznościowych. Mało powiedzieć, że na wielu platformach w 2016r. nie istniały oficjalne konta serii, a jeśli już powstawały to były prowadzone od niechcenia. Po kilku latach, F1 jest sportem mocno zakorzenionym w świecie social mediów. Profil na IG obserwowany jest przez ponad 20 milionów obserwujących, a skróty wyścigów wrzucane na YT, oglądane przez 5-6 milionów już na dzień po ich zakończeniu.

Liczby te muszą robią wrażenie, więc tak naprawdę o co chodzi i po co ta dość zaczepna teza w tytule? Formuła 1 stała się przez te lata pyszna. W rękach ludzi, dla których zarobek jest ważniejszy od dobra serii, stała się jedynie kurą znoszącą złote jajka.

Kalendarz wypełniony aż po brzegi

W sezonie 2023 F1 odwiedzi 20 krajów podczas 23 rund wyścigowych. Kalendarz i tak rekordowo długi, a przecież początkowo zakładał GP Chin, odwołane z powodu obostrzeń pocovidowych. Dla mnie sama liczba wyścigów zaczyna się robić problematyczna i gonić liczby kolejek w największych ligach piłkarskich. Treści jest tak wiele, że ta elitarność i luksusowość jaką jest ugoszczenie F1, przestaje mieć znaczenie.

Fot. Planet F1

Na wyścigi nie czeka się z takim głodem, bo odbywają się prawie co tydzień. Do tego wszystkiego dochodzi wiele dziwnych decyzji pod względem ułożenia pewnych wyścigów. Aktualnie czeka nas czterotygodniowa przerwa, tylko po to, aby w kolejnych sześciu tygodniach ścigać się pięciokrotnie.

Z geografią za pan brat, czyli o ekologii…

Warto podkreślić również absurdalne podróże serii po całym globie. W świecie, w którym Długodystansowe Mistrzostwa Świata nie potrafią skompletować, przez względy finansowe, kalendarza składającego się dwucyfrowej liczby startów, Liberty Media wysyła kierowców i zespoły w podróż Azerbejdżan -> USA -> Włochy. Łącznie około 20 000 kilometrów powietrznej żeglugi w trzy tygodnie. Tak się właśnie walczy o ten lepszy i bardziej ekologiczny świat.

Sama sytuacja jest oczywiście spowodowana priorytetowym traktowaniem GP Miami i tak jak nie mam nic przeciwko zwiększeniu ilości wyścigów w USA, a na tegoroczne GP Las Vegas czekam z niecierpliwością, tak trzeba w tym wszystkim zachować trochę umiaru. Zarówno pieniądze z Ameryki jak i Bliskiego Wschodu, być może nie śmierdzą, ale na pewno zostawiają ślad i niesmak.

11 zespół? A komu to potrzebne?

Największy niesmak pozostawia jednak brak jakiejkolwiek myśli długoterminowej. F1 nie będzie uwielbiana przez Amerykanów bezwarunkowo, a obecne wielkie kontrakty też mogą się skończyć. Formuła to potężny słoń, który jednak nie ma wcale tak mocnych nóg jak się niektórym wydaje. Dlatego w sytuacji, w której do stawki dołączyć chcę nowy amerykański zespół, Michaela Andrettiego robi się im wszystko, aby im to umożliwić… a nie wróć, robi się wszystko, aby ten projekt uwalić.

Żywa legenda, człowiek i nazwisko, z którego Stany Zjednoczone mogą być dumne, jest traktowany jak mała mucha, która tylko lata i denerwuje tego wymienionego już wcześniej słonia. Takie zachowanie w momencie, w którym stawka składa się z zespołu juniorskiego Red Bulla czy tworu pod nazwą Haas, woła o pomstę do nieba. Nie ma co się dziwić, że tytuły i wyścigi wygrywają te same zespoły, skoro tylko one mają takie ambicje czy możliwości.

Zabezpieczenie się i wpuszczenie do elity nawet dwóch nowych zespołów, mogłoby odświeżyć stawkę i zmienić układ sił. Na to jednak nie zgadzają się same zespoły…

O cyrku, w którym małpy rozdają karty

Zespoły i ludzie stojący na ich czele to kolejny problem, który trapi F1. Mają oni zdecydowanie zbyt wiele do powiedzenia, a w czasach, w których wielu z nich staję się gwiazdami, ta władza tylko rośnie. Steiner wydaje książkę, cytaty z Hornera trafiają na koszulki, a Toto Wolff w nowym rankingu Forbes’a zostaję uznany za miliardera. Jeszcze jak w wypadku ostatniej dwójki za wszystkim idzie sukces sportowy, tak Guenther najprawdopodobniej straciłby tą robotę, gdyby nie serial Drive to Survive i zainteresowanie jakie wzbudza.

Fot. Autosport

Zresztą sam serial również jest od pewnego momentu złem koniecznym. Przyciąga rzesze nowych fanów, ale tworzy swój wyścigowy świat odbiegający od tego co widzimy na torach. Nowi fani przechodzą więc dość szybką selekcję, bo odpalając wyścig oglądają całkiem inny produkt niż ten sprzedany przez netflixowe kamery.

Ile w sporcie, sportu?

Potwierdzeniem mojej tezy, że to zespoły mają za dużo do powiedzenia, niech będą ruchy jakie wykonała FIA po zakończeniu sezonu 2021. Z posadą dyrektora wyścigu pożegnał się Michael Masi, a to wszystko przez niezadowolenie zespołu Mercedesa decyzjami, jakie Australijczyk podjął podczas finału sezonu w Abu Zabi. Sam ruch ubrano w piękne słowa i obietnice, które nie mają jednak odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wyścigi często prowadzone są jeszcze bardziej chaotycznie, a dyrekcja wyścigu podejmuje spóźnione i złe decyzje, czego przykładem jest ostatnie GP Australii.

Wygląda to tak, jakby na pierwszym miejscu stawiano show zamiast bezpieczeństwa i ścigania. Kolejne zmiany formatów, wprowadzanie sprintów czy pogłoski o skróceniu treningów skłaniają do refleksji, że Domenicali i cała reszta nie myśli o zachowaniu tego co w F1 najważniejsze – sportu i rywalizacji.

Kasa, misiu kasa

Wracając do krótkowzroczności Liberty Media, kolejnym kamyczkiem do ogródka jest strategia sprzedawania praw telewizyjnych. Mimo iż zainteresowanie sportem rośnie, to oglądalność w ostatnim roku spadła. Jak to możliwe? Bierze się to z tego, że prawa sprzedawane są telewizjom kodowanym, bądź serwisom streamingowym.

Przychody się zgadzają, ale dostępność wyścigów spada. Stawia to początkujących widzów w trudnej sytuacji, gdyż Ci już na starcie muszą zapłacić spore pieniądze, aby wyścig obejrzeć. W Polsce też już doświadczamy tego na własnej skórze po przejęciu praw od tego sezonu przez Viaplay.

Paliwa syntetyczne i Formuła 1

Trochę ponarzekałem, więc na sam koniec coś pozytywnego. Cieszy fakt, że w tym dziwnym świecie, w którym idea jest ważniejsza od czynu, Liberty nie postawiła wyłącznie na całkowitą elektryfikację F1. Zachowano umiar i wraz z rosnącym udziałem baterii, zadecydowano rozwijać technologię paliw syntetycznych.

Nauczeni doświadczeniem innych serii, tj. Formuła E, działacze dostrzegli, że samochody elektryczne na torach nie mają racji bytu, gdyż ich wydajność jest najzwyczajniej zbyt słaba. Serie te stają się wyłącznie seriami misyjnymi, które próbują udowodnić światu, że prąd to przyszłość motoryzacji.

Ocena bohatera

Podsumowując, Formuła 1 jest w dzisiejszym świecie trendy. Liberty zrobiła wiele dobrego na rzecz sportu, przyciągając młodych fanów przed telewizory. Zainteresowanie napędza podaż, więc trudno się dziwić, że działacze chcą wykorzystać moment i wydoić z tego, ile się da. Formuła 1 jest w rękach firmy, która na pierwszym miejscu stawia zarobek. W momencie, w którym uzna, że studnia jest pusta, wystawi ją na sprzedaż i odejdzie. Zainteresowana kupnem jest między innymi Arabia Saudyjska, który już w przerwie zimowej miała oferować 20 miliardów dolarów.

Mimo tej wielkości trzeba jednak patrzeć w przyszłość, zabezpieczać się i zachęcać nowe firmy do udziału w tym wielkim przedsięwzięciu. Nie można stanąć w miejscu i zbierać same oklaski, trzeba dalej się rozwijać i budować, póki jest się na świeczniku. Przyszłość F1 może wyglądać różnie, najprawdopodobniej nie zabiję ją elektryczność, ale to nie oznacza, że można stawać się coraz bardziej pysznym…\

Fot. Getty Images

Podobne wpisy