W amerykańskim stylu! Jak Ferrari wygrało 24 Hours of Le Mans 2024?
Antonio Fuoco, Miguel Molina i Nicklas Nielsen są zwycięzcami 92. edycji 24 Hours of Le Mans. Jak wyglądał ich wyścig? Pora przeanalizować występ zwycięskiej załogi Ferrari.
Ferrari #50 w 92. edycji 24 Hours of Le Mans:
Świetny start wyścigu
Nicklas Nielsen, który rozpoczął wyścig w Ferrari #50 przebił się z czwartego miejsca na pierwsze już na pierwszym okrążeniu. Podczas pierwszej serii pit stopów Laurens Vanthoor w Porsche Penske #6 chwilowo przejął prowadzenie, ale na okrążeniu 14 Duńczyk odzyskał prowadzenie. Jednak podczas wyjazdu ze swojego boksu Nielsen został wypuszczony w złym momencie – wjechał w drogę Sebastiena Bourdais z Cadillaca #3 za co Ferrari #50 otrzymało 10 sekund kary na następnym pit stopie za niebezpieczne wypuszczenie auta z boksu.
Pierwsza ważna decyzja strategiczna Scuderii w tym wyścigu nadeszła w momencie pierwszych opadów deszczu. AF Corse wyciągnęło wnioski z Imoli i tym razem rozdzielili strategię. #51 Ferrari jedynie zjechało po wety a #50 i #83 pozostały na torze na slickach. Okazało się to świetną decyzją, która pozwoliła Ferrari kontrolować wyścig. Po osłabnięciu opadów deszczu auta na wetach musiały wrócić na slicki, więc ekipy, które nie zdecydowały się zjechać po opony na mokrą nawierzchnię, zyskały efektywnie przewagę pit stopu. Zobaczyliśmy zaciętą walkę między Kubicą a Nielsenem, którą ostatecznie wygrał Duńczyk. Jednak podczas kolejnego zjazdu do alei serwisowej, pit stop trwał długo przez co Antonio Fuoco, który zamienił Nielsena, spadł na trzecie miejsce.
Okres imienia deszczu i samochodu bezpieczeństwa
Przy drugim opadzie deszczu rozpoczynającym się prawie 6 godzin po starcie Ferrari postanowiło ponownie rozdzielić strategię. AF Corse #83 jedyne zjechało po wety a oba fabryczne Ferrari, czyli #50 i #51, zostały na torze mimo ciężkich warunków i straty 15-20 sekund na okrążeniu względem tych, którzy zjechali na wety.
Moment tego deszczu dla #50 był o tyle pechowy, że oni akurat zjechali do boksu po slicki. Konsekwencją takiego przebiegu zdarzeń była strata blisko dwóch minut do Roberta Kubicy. Włoski zespół w tym momencie przeliczył się, ale przynajmniej znowu rozdzielił strategię.
Przyszła pora na pierwszą interwencję samochodu bezpieczeństwa. Tuż przed wznowieniem ścigania zaczęło ponownie padać i wszyscy zjechali po wety z wyjątkiem dwóch aut – #5 Porsche Penske oraz #311 Whelen Cadillac rzucili monetą, pozostając na slickach co się nie opłaciło, gdyż jechali 30 sekund wolniej od reszty.
Przez noc załoga #50 utrzymywała się na 4 pozycji po wyprzedzeniu Earla Bambera w #2 Cadillacu przez Antonio Fuoco. Przez kilka dobrych godzin mieliśmy samochód bezpieczeństwa ze względu na intensywne opady deszczu niepozwalające na bezpieczną jazdę.
Przed trzecim safety carem na 6 godzin i 23 minuty przed końcem wyścigu #50 Ferrari było w walce o trzecie miejsce z Toyotą #7 oraz Ferrari #83 utrzymując się dalej w walce o podium. Na 5 i pół godzin do końca wyścig ponownie wznowił ściganie. Kilkanaście minut później Antonio Fuoco wyprzedził Roberta Shwartzmana przejmując trzecią pozycję. Na prawie równo 5 godzin przed końcem wyścigu #50 Ferrari w końcu odzyskuje prowadzenie po zjeździe #2 Cadillaca oraz Porsche #5. W tamtym momencie ciężko było określić pozycję Cadillaca #2, które było na kompletnie innej strategii paliwowej – ich okno zjazdowe było w połowie stintów reszty stawki.
Kalkulatory w ruch
Ostatnie cztery godziny wyścigu to znakomite tempo kierowców w #50. Miguel Molina, który wszedł za kierownicę prototypu 499P, odrobił sporo czasu do #2 Cadillaca. Jednak fanom Scuderii serce zadrżało, kiedy na niecałe 3 godziny przed końcem wyścigu doszła informacja od dyrekcji wyścigu o wszczęciu dochodzenia w sprawie potencjalnego naruszenia technicznego zarówno w #50 jak i #51. Na ich szczęście, zakończyło się to wyłącznie reprymendą. Jakby nerwów było mało w gronie Tifosi to po zjeździe na wety, gdzie ponownie zaczęło padać nad Circuit de la Sarthe, w aucie Nicklasa Nielsena prawe drzwi nie były zamknięte.
Po kilku okrążeniach Duńczyk został wezwany przez dyrekcję wyścigu do alei serwisowej w celu zamknięcia drzwi i #50 spadła na P5. Jednak ten pit stop trafił się w bardzo fortunnym momencie. Niczym rodem z amerykańskich wyścigów – wszystko rozeszło się o paliwo.
Tor pozostał na tyle mokry, że wety były lepszą oponą dzięki czemu #50 Ferrari na godzinę i 40 minut przed końcem wyścigu potrzebowało tylko jeden pit stop, gdzie reszta potrzebowała dwa. Choć w trakcie wyścigu nie wydawało się to pewne, nawet w samym zespole mieli wątpliwości czy dadzą radę dojechać na jeden pit stop. Ostatni pit stop przypadł na 50 minut do mety. Szybka matematyka miała nam odpowiedzieć na pytanie czy dojadą – 1h40min / 2 = 50 minut. Tylko, że na wyjeździe z pit lane Nielsen miał zaledwie 84% energii w baku.
Duńczyk przez cały stint musiał naprawdę sporo paliwa zaoszczędzić, żeby dojechać do mety. Świadczyło o tym jego tempo – tracił 3-5 sekund na okrążenie względem Toyoty #7. Jednak dwa poważne błędy Jose Marii Lopeza skutkowały stratą kolejnych 20-25 sekund do prowadzącego Ferrari. Ten stracony czas prawdopodobnie przesądził o losach tego wyścigu, gdyż Nielsen dojechał do mety z przewagą 14 sekund nad Argentyńczykiem.
Podsumowanie
Może nie był to perfekcyjny wyścig w wykonaniu Ferrari. Jednak trzeba zaznaczyć, że wykonano zdecydowaną poprawę w podejmowaniu decyzji w oparciu o prognozy pogody, gdzie tak naprawdę nie było ani jednej jednoznacznie złej decyzji. Zmieniono sposób działania w przypadku pojawienia się zmiennych warunków. Zaczęto rozdzielać strategie, dzięki czemu Ferrari miało zawsze minimum jedno auto na dobrej strategii.
Do tego świetne tempo wszystkich załóg jak i świetnie spisujące się auto pozwalały kontrolować przebieg wyścigu. Sam tor idealnie pasuje pod charakterystykę czerwonego samochodu, którego głównym atutem jest prędkość maksymalna. Topowe składy, świetne auto, dobre decyzje strategiczne. Włoska legenda miała wszystkie narzędzia by wygrać ten wyścig drugi raz z rzędu – i to im się udało.
Wyniki tegorocznego Le Mans sprawdzicie TUTAJ.
Fot. Ferrari Hypercar (@FerrariHypercar)/X