Wygrani sezonu F1 w 2022 roku

Wygrani sezonu F1 w 2022 roku – kto najbardziej zyskał na tegorocznym sezonie i kto osiągnął najwięcej? Zapraszamy do kolejnego podsumowania.

Red Bull & Max Verstappen

Photo: Red Bull

Przed sezonem kibice mogli mieć wątpliwości czy ekipa z Milton Keynes zbuduje bolid, który w nowej erze będzie walczyć o mistrzostwo świata i umożliwi obronę tytułu MŚ liderowi ekipy. Na początku sezonu byli drugą siłą, której brakowało tempa w porównaniu do Ferrari. Problemem była również awaryjność podczas wyścigów.

W Bahrajnie kosztowało ich to sporo punktów, a po kolejnej awarii Verstappena w Australii skazywano ich na porażkę względem całego sezonu. Od tamtego momentu wzięli się do pracy i poczynili spory postęp pod względem niezawodności. To w połączeniu z mega talentem Verstappena przyniosło im sukces. Parę zwycięstw wpadło im, dzięki błędom najgroźniejszych rywali, ale w 2. połowie sezonu Red Bull przebił ekipę z Maranello pod względem osiągów.

Max Verstappen natomiast pokazywał swój niesamowity kunszt wyścigowy. Holender zdominował wspomnianą drugą połowę sezonu, pobijając rekordy, których nawet w czasach dominacji Mercedesa nie osiągnął Lewis Hamilton. Wczesna obrona tytułu mistrzowskiego wśród kierowców pokazała jego bezkonkurencyjność. Nie możemy się doczekać, aby zobaczyć czy będą w stanie kontynuować tą passę w przyszłym roku.

George Russell

Photo: F1

Pomimo znakomitych wyników jak na możliwości bolidu Williamsa, wielu kibiców skazywało go na porażkę u boku Lewisa Hamiltona. Spodziewano się, że będzie takim samym ustępliwym numerem 2 jak Valtteri Bottas, ale nic z tego. Od pierwszej sesji w Bahrajnie był szybszy od 13 lat starszego rodaka. Przegrał jednak z nim w kwalifikacje, a w konsekwencji wyścig. Jego zadaniem w Q3 było utworzenie strugi dla partnera zespołowego.

W następnych wyścigach wręcz miażdżył Hamiltona, kiedy 7-krotny MŚ odpadał w Q1 i ledwo finiszował w pierwszej 10-tce lub poza nią. To Russell był w stanie notować wyniki będąc tuż za Ferrari i Red Bullem, choć zdobycie podium w Australii właśnie jego kosztem [Hamiltona- przyp. red.] było kwestią szczęścia.

W dalszej części sezonu nie odstawiał już tak Hamiltona, zaczął nawet przegrywać z nim kwalifikacje i finiszować za nim. Kolejnym sukcesem Russella było zdobycie statystycznie jedynego Pole Position w sezonie. Później, co prawda przyszedł kryzys, który w swojej karierze zaliczył niemal każdy młody kierowca walczący w ścisłej czołówce. Fatalny wyścig w Singapurze, wyeliminowanie Sainza w pierwszym zakręcie w Austin, przez co zyskał przydomek “TerroRussell” czy błędy w Meksyku sprawiły, że Hamilton zbliżał się w klasyfikacji i mógł jeszcze go wyprzedzić.

Weekend marzeń młodego kierowcy

Weekendem odkupienia była Brazylia. Mimo że w piątkowych kwalifikacjach po raz kolejny pokazał, że nie radzi sobie na mokrej nawierzchni, tym błędem sprawił sobie ogromny prezent jakim był start z P3 do sprintu. Tam wykorzystał problemy Maxa Verstappena i start z dalszej pozycji Lewisa Hamiltona, wygrywając go. Następnie w wyścigu prowadził od startu do mety z 5. okrążeniową przerwą po szybszym zjeździe na pit-stop.

Ostatecznie to na jego na koncie są jedyne Pole Position i zwycięstwo Mercedesa w tym roku. Został również trzecim partnerem zespołowym Lewisa Hamiltona, który ukończył przynajmniej jeden sezon na wyższej pozycji od niego. Pokonał 7-krotnego mistrza świata w punktach 275-240, więc trzeba przyznać, że w debiutanckim sezonie w barwach srebrnych strzał stanął na wysokości zadania, a nawet ponad stan.

Alex Albon

Photo: Motorsport

Po roku spędzonym na ławce rezerwowych otrzymał szansę w zespole, który jak się okazało zamykał stawkę. Po startach w Red Bullu przywykła do niego łatka kierowcy, który często się rozbija. Startami w Williamsie pokazał, że umie odnaleźć się w słabszym teamie, gdzie nie ciąży na nim wielka presja.

Kiedy konfiguracja toru sprzyjała bolidowi, potrafił wycisnąć z niego maksimum, awansując do Q3 i zdobywając punkty. Różnica poziomów na tle partnera zespołowego była ogromna. Kiedy Albon potrafił walczyć z kierowcami startującymi szybszymi bolidami, to Latifi ciągle okupował ostatnie miejsca. Liczymy, że z Loganem Sargeantem stworzy dużo mocniejszy duet.

Kevin Magnussen & Haas

Photo: Motorsport

Kiedy wszyscy zgłoszeni do sezonu kierowcy byli już po pierwszej turze testów, to Magnussen nawet nie wyobrażał sobie, że jeszcze kiedyś wróci za kierownicę bolidu F1. Sytuacja polityczna za naszą wschodnią granicą sprawiła, że taką szansę od losu otrzymał. Zespół po fatalnym sezonie, przygotował bolid zdolny do walki o punkty. Ale jak pokazał sezon, lepszy bolid to nie wszystko, bo potrzebny jest jeszcze kierowca, który stanie na wysokości zadania.

Magnussen spisał się znakomicie, w wielkim stylu wracając do F1 po roku przerwy. Kwalifikował się wysoko i regularnie zdobywał punkty, czego nie był w stanie dokonać jego partner zespołowy. Mimo, że później zespół złapał zadyszkę, a sam kierowca miał dużo pecha z powodu odpadających części, co rujnowało mu wyścigi, to uznania kibiców jakie zdobył nikt mu nie zabierze. W latach 2017-2020 napsuł sobie opinii swoimi postawami na torze, a teraz po jego powrocie kiedy został filarem Haasa, prawie nikt o tym nie pamięta.

Sytuacja, w której zespół w ostatniej chwili musiał ściągnąć Magnussena – jak pokazała historia – była nich wygraniem życia. Mick Schumacher, którego notowania po debiutanckim sezonie były bardzo dobre, zdobył tylko dzięki jedynym dwóm niesamowitym wyścigom połowę punktów Magnussena. Strach pomyśleć jakby wyglądała ich punktacja gdyby partnerem Niemca dalej był Nikita Mazepin. Prawdopodobnie żylibyśmy w ciągłym przekonaniu, że Haas nie wykonał postępu i ciągle jest outsiderem pod względem osiągów.

Nyck de Vries

Photo: Steven Tee/Motorsport Images

27-letni Holender od dawna jest uważany za bardzo utalentowanego kierowcę. W 2019 roku został mistrzem Formuły 2, jednak można uznać moment dokonania tego za nieodpowiedni. Możliwości bezpośredniego awansu do F1 wtedy praktycznie nie było z racji utrzymania składów przez prawie wszystkie teamy.

Szef Mercedesa – Toto Wolff – ciągle wierzył w de Vriesa, który potwierdził swoją wartość zdobywając mistrzostwo świata Formuły E w 2021 roku. Wykorzystywał każdą możliwą okazję, aby móc umożliwić Holendrowi pojeżdżenie bolidem F1 obecnej generacji. Sporym szczęściem było też wprowadzenie obowiązku udostępnienia samochodu młodym kierowcą na 2 sesje treningowe w roku, a pamiętajmy że Mercedes ma szeroki zakres możliwości dzięki umowom silnikowym.

Szansa pokazania swoich umiejętności w bolidzie F1

Prawdziwa szansa od losu, aby pokazać, że należy mu się fotel wyścigowy na przyszły sezon, do którego był przymierzany, przyszła na Monzy. Zapalenie wyrostka robaczkowego u Alexa Albona sprawiło, że de Vries był naturalnym wyborem jako zastępca Taja. Konfiguracja toru sprzyjała bolidom Williamsa. Holender od razu poczuł się komfortowo za kierownicą, będąc minimalnie wolniejszy od Nicholasa Latifiego w jedynej sesji treningowej w jakiej mógł zapoznać się z bolidem. W kwalifikacjach zmiażdżył Kanadyjczyka i gdyby nie drobny błąd, prawdopodobnie awansowałby do Q3.

Miał duże szczęście w postaci awansu o kilka pozycji na starcie, dzięki karom za wymiany elementów u wielu kierowców. W wyścigu po starcie z P8 trzymał równy poziom, jadąc spokojny wyścig. Zdobył 2 punkty w debiucie, bolidem który przed tamtym weekendem prowadził jedynie tylko raz podczas sesji treningowej w Hiszpanii. Przyćmił również partnera z ekipy, weryfikując ostatecznie wątpliwości co do sensu obecności Nicholasa Latifiego w F1.

Środowisko ekspertów zachwycało się de Vriesem. Wtedy nastąpił zwrot akcji na rynku transferowym. Wcześniej przewidywano że może awansować do F1 na sezon 2023 jeżdżąc w którymś z zespołów klienckich Mercedesa. Wtedy niespodziewanie otworzyły się drzwi do ekipy juniorskiej Red Bulla, Alpha Tauri. Niebawem zobaczymy go już na stałe w stawce F1 i liczymy że pokaże swoje umiejętności.

Photo: Williams Racing

Podobne wpisy